Witam! Założyłam tego dziwnego bloga, azaliż od jakiegoś czasu chodzi za mną potrzeba stworzenia dziwnej, banalnej historyjki z tzw. bishouenem w roli głównej. Nie będzie to arcydzieło ("no co ty?"), ale podrzędne opowiadanie podchodzące być może pod groteskę (troszkę absurdalności mi w pisaniu pozostało), którego tworzenie ma na celu wykształcenie mojego stylu oraz oczyszczenie głowy. No i, rzecz jasna, zapewnienie rozrywki. Jeśli nie czytelnikom, to sobie samej. Jako bishouena zapożyczam Sebastiana z mangi i anime "Kuroshitsuji", jest to bowiem mój ideał mężczyzny z wachlarzem wspaniałych zalet począwszy od tego, że nie istnieje.
Ach, i dla osób, które nie obejrzały anime do konca - w pierwszym akapicie zaczaił się spoiler, albowiem opowiadanie rozgrywa się wiele lat po akcji "Kuroshitsuji". Zapraszam do lektury.
***
Samotność Sebastiana Michaelisa zaczęła się dnia dziewiątego stycznia roku dwutysięcznego jedenastego. Wtedy to bowiem na zawsze przyszło mu pożegnać się z jego paniczem. Specjalnie mu to nie przeszkadzało - szczerze mówiąc miał dość Ciela. Historia o odejściu młodego (przynajmniej z wyglądu) Phantomhive’a nie jest wcale wybitnie długa – po prostu sam zrezygnował z usług demona. W sumie to trudno mu się dziwić – spędzenie ponad stu lat ze zboczonym lokajem musiało być nieco przytłaczające, nawet, jeśli na początku to Ciel zdawał się być górą. Sebciu jednak niezbyt długo mógł cieszyć się wolnością, bo w kolejce po jego usługi już czekała cala rzesza powalonych fangerlsów („co tam dusza, Sebas-chan będzie mnie kąpał!”).
Kto by pomyślał, że kontrakt połączy z nim kogoś spoza tej kolejki?
Dnia piątego maja tego samego roku Aidia Rose Carter, lub po prostu Różyczka (nikt tak nie przywodzi na myśl choroby, jak ta osoba) właśnie wyszła sobie ze szkoły, radośnie reprezentując mniejszość narodową placówki, na którą zresztą składała się tylko ona i pewien specyficzny osobnik pochodzenia niemieckiego. W sumie to na bycie mniejszością narodową ledwie się załapała, bo jedynie nazwisko mogło coś na ten temat powiedzieć. Na co dzień i tak nazywaną ją Różą. Ksenofobiczni ignoranci.
Ponieważ chodzenie z podniesioną wysoko głową i jednoczesne patrzenie pod nogi wymagałoby posiadania sprawnych gałek ocznych w różnych dziwnych miejscach, nasza bohaterka potknęła się i bardzo niereprezentatywnie zaryła łbem w chodnik.
- Kurwa twoja mać. – zaświergotała melodyjnie, jak na osobę o tak dźwięcznym imieniu przystało. Zaraz jednak na nogi dźwignęła ją silna, męska ręka, należąca do…
- SKANDAL! DO DYREKTORA, NATYCHMIAST!
- Yyy…no dobra. – Stwierdziła Aidia, chcąc zaimponować elokwencją tak mile witającej ją Pani Profesor Od Polskiego.
Nie poszła jednak do dyrektora, z tego prostego powodu, że jej błyskotliwy i chłonny umysł pochłonąć zdążył już zbyt wiele informacji na dziś. Myśli o ważniejszych rzeczach całkowicie wypchnęły to skromne polecenie Pani Profesor. W skrócie – poszła po coś do jedzenia. Ponieważ ceny w sklepiku szkolnym wręcz wołały o pomstę do nieba, obdarzona niezwykłym sprytem bohaterka wymknęła się do niewielkiego sklepu oferującego artykuły papiernicze, spożywcze oraz kserowanie dokumentów. Najczęściej prac domowych.
- DZIEEEEŃ DOBRYY!!!
- Hm. Dzień dobry. Co chcesz?
Tutaj pojawił się problem, albowiem Róża zapomniała, czego chciała.
- Chcę…kucyka. – Oznajmiła po chwili namysłu. Pani za ladą wydała z siebie dźwięk na pograniczu syknięcia i „won stąd pojebie”. Biedna Aidia umiała co prawda wiele, lecz nie znała mowy wężów. Stała sobie, zastanawiając się, co powiedzieć, kiedy nagle do sklepu wpełzł dyrektor.
- Ojej – spokojnie stwierdziła dziewczyna. Uczniom jej gimnazjum nie wolno było opuszczać szkoły między godzinami lekcyjnymi. A tym bardziej w ich trakcie.
***
Sebastian chodził sobie po polskich dróżkach radośnie podśpiewując:
”Dies irae, dies illa,
”Dies irae, dies illa,
Solvet saeclum in favilla:
Teste David cum Sybilla…”
Po chwili jednak uświadomił sobie, że to może być trochę nie na czasie, więc przerzucił się na Comę.
- WYOBRAŹNIA GDY PRZYMIERA GŁODEEEEM! - W tym momencie ziemia pod jego stopami pękła na pół.
- Oj. Za głośno. – stwierdził.
Jeśli ktoś się jeszcze nie skapnął, demon zmierzał właśnie do szkoły. Do szkoły Aidii, logiczne. W końcu idę w banał, nie? Rzecz jasna, nie wiedział, że to jej szkoła. Nie wiedział, że ktoś taki, jak Aidia Rose Carter w ogóle istnieje. Szukał po prostu jedzenia. Pech chciał, że znalazł Różę.
Kiedy po krótkiej wędrówce (Mazury > Łódź) przekroczył bramę szkoły nie wiedział jeszcze, że za chwilę jego życie przewali się cztery razy do góry nogami i jeszcze raz w bok. Znowu. Nie zdążył nawet przekroczyć progu budynku, bowiem już na schodach wpadła na niego osobliwa, ciemnowłosa istotka, niewielkiego wzrostu, za to z ogromnym plecakiem zawisłym na ramieniu. Właśnie przez owy atrybut straciła równowagę i prawie zleciała ze schodów.
- Przepraszam. To wszystko wina dyrektora.
Sebastian spojrzał chłodno na istotkę. Nada się. Trochę dziwna, ale co tam, Młoda dusza nie może być aż tak wyniszczona. Demon uśmiechnął się i już chciał zaciągnąć pozornie bezbronne i nieświadome zagrożenia dziewczę w pobliskie krzaki, by zabrać jego duszę, kiedy ze szkoły wylazł dyrektor.
- DLACZEGO TU STOISZ?! NIE MASZ PRAWA PRZEBYWAĆ W TYM MIEJSCU!
- Czemu? – rezolutnie zapytała Aidia.
- Czemu? – rezolutnie zapytała Aidia.
Dyrektor postanowił zignorować dziewczynę w nadziei, że w końcu sobie pójdzie. Zamiast tego postanowił zająć się Sebastianem.
- Pan w jakiej sprawie?
- Przyszedłem odebrać…siostrzenicę – stwierdził demon patrząc na Różę z dziwnym błyskiem w oku. Dyrektor wytrzeszczył oczy.
- TO jest pana siostrzenica?
- Właściwie, to… - Aidia chciała się wtrącić, jednak Sebastian jednym ruchem przyciągnął ją do siebie i zakrył jej usta dłonią.
- Nie wtrącaj się, kiedy starsi rozmawiają – polecił chłodno.
- Jest pan jej opiekunem?
- Tak. Czy jest jakiś problem?
Aidia w innej sytuacji zaczęłaby gryźć, wierzgać się, krzyczeć i kopać (glanem), ale ponieważ posiadała niezwykle wyczulony węch zaraz zauważyła, że nieznajomy musi używać jakichś jej nieznanych, aczkolwiek bardzo przyjemnych perfum. W sumie to i tak nie miała co robić, a chodzenie po zmroku z fosforyzująca tabliczką krzyczącą „FREE HUGS” było bardziej ryzykowne, więc co tam.
- Proszę pana, oczywiście, że jest problem. Pańska siostrzenica w dniu dzisiejszym została wydalona ze szkoły.
- Ach tak.
- Ale chyba o tym powinniśmy rozmawiać w środku.
Sebastian miał już swoją ofiarę, tak więc przebywanie w zatłoczonym budynku pełnym hałaśliwych dzieciaków tylko nadszarpnęłoby jego nerwy.
- Spieszę się – oznajmił więc.
Dyrektor już chciał zrobić mężczyźnie wykład, ale widząc wyraz jego oczu, powstrzymał się.
- Dobrze, więc proszę przyjść innego dnia. Pana godność?
- Sebastian Michaelis.
Dyrektor skrzywił się, słysząc obce nazwisko. Łypnął raz jeszcze na Różę i zrezygnowany wtoczył się z powrotem do szkoły.
Demon puścił dziewczynę.
- Za co cię wyrzucili?
- Chyba…- Aidia wytężyła pamięć, albowiem, jak już wspomniałam, obdarzona była niezwykłym talentem do odrzucania od siebie rzeczy błahych. Jak na przykład wywalenie ze szkoły – za wybuch. Tudzież za kumulację kilku wcześniejszych incydentów, których uwieńczeniem był właśnie wyżej wspomniany. – Stwierdziła radośnie na jednym wydechu.
- Ach tak. Co wybuchło? – Sebastian, nawet, jeśli był w jakimś stopniu dziewczęciem zaintrygowany, bardzo dobrze to ukrywał.
- Chciałam pomalować ogień na niebiesko – wyjaśniła wyjmując z bocznej kieszeni plecaka puszkę z farbą w spreju.
- Rozumiem.
Nie rozumiał. Jak dotąd wręcz idealnie opanował zachowania ludzkie, do tego stopnia, że niemal od pierwszego powitania znał drugą osobę na wylot. Wiedział też, że istnieją ludzie zupełnie niesprawni psychicznie, jednak ta tutaj stanowczo do nic nie należała, aczkolwiek z pewnością była odrobinę popieszczona.
- Tak poza tym, dziękuję panu. Gdyby nie pan, zadzwoniłby po policję.
- Nie mogłaś po prostu stąd iść?
- Nie.
- Rozumiem. – powtórzył demon.
Choć Aidii, jako kreatywnej humanistce, powtórzenia niezwykle przeszkadzały, postanowiła nie komentować tego faktu.
- A pan, w jakim celu tu przyszedł? – Zapytała więc, zdecydowana w razie potrzeby wytłumaczyć mu zasady lawirowania wśród labiryntu szkolnych korytarz, by wyrównać dług.
- To już nieistotne.
- Rozumiem. – stwierdziła złośliwie Róża i ignorując zimne spojrzenie demona ruszyła do wyjścia.
Oto Sebastiana Michaelisa znów zaciekawiła jakaś dusza. O kontrakcie nie było mowy – nie miał ochoty użerać się znów z dzieciakami. Ale w swej szlachetnej, demonicznej głowie układał już misterny plan własnej gry, w której nagrodą będzie dusza tej dziewczyny.