Stronę wyświetlano:

piątek, 10 czerwca 2011

02. Jego ofiara, zdemaskowana.

 Na początku przypominam, że opowiadanie to jest ucieleśnieniem samowoli, jeśli tak można nazwać tekst. Jeden rozdział może ociekać patosem, inny będzie bezczelną parodią tudzież satyrą, wszystko jednak trzymać się będzie fabuły. Po prostu zawisłam w próżni, wciąż mając chęć na tworzenie, ale za każdym razem czego innego, stąd to coś. Lepiej chyba wszystko wrzucić do jednego worka. 
Ponieważ nie jest to mój komputer, w rażący sposób ignoruje on moje polecenia, dlatego też miałam trudności z wklejeniem rozdziału. "Kłopoty z myszką" to takie dwuznaczne określenie, nieprawdaż?
Rozdział dziś jest z nami dzięki uprzejmości (lub sadyzmowi) Oli Em, która to dzielnie wysyłała mi na GG pocięte na kawałki rozdziały oraz czytała owe wypociny, racząc mnie swą jakże znaczącą opinią. 
No i to wszystko. Tych, którzy jeszcze nie skapitulowali, zapraszam do lektury.

 2.
W sobotę rano Róża obudziła się z czymś w rodzaju kaca moralnego. Wywalili ją ze szkoły. Jakkolwiek zbytnio nie przejęła się tym zdarzeniem w dniu jego zajścia, tak w chwili obecnej powoli zaczynała panikować. Wyrzucić ucznia zaraz po egzaminach – chore.
Trzeba będzie powiedzieć Alice. Co z tego, że ją za to ukatrupi.
Aidia powlokła się leniwie do salonu, gdzie zostawiła telefon. To jest, jakieś dwa metry w prawo od łóżka. Mieszkanie miało dwa małe pokoje, kuchnię oraz łazienkę, a rozmiar żadnego z pomieszczeń nie pozwalał nazywać go salonem. Ale to taka ładna nazwa.
W każdym razie, Aidia już chwyciła telefon, chcąc (właściwie to nie chcąc) skontaktować się z siostrą, kiedy jej uwagę przykuł mały szczegół. Była czwarta rano. Przekazanie informacji o wydaleniu ze szkoły tak wczesną porą mogłoby wydawać się kuszące, a to ze względu na silne ramiona Morfeusza, z których rozmówca najpewniej nie zdołałby się wyrwać. Na Alice jednak, a właściwie na Alicji Dembskiej ta metoda nie zadziałałaby zbyt sprawnie – najwyżej przybyłby jej jeszcze jeden powód do zamordowania siostry.
Mamrocząc pod nosem coś mniej-więcej w stylu „kitnamushkilyehgaanazaragaakedikhana…akaka, kuroka…kurwa mać” Róża powlokła się do łazienki i… W sumie to nieistotne. Następnie ubrała się w to, co było w zasięgu wzroku, związała włosy i około za kwadrans piąta wyszła z domu.
***
Sebastian krążył samotnie ulicą próbując znaleźć sobie w miarę ciekawe zajęcie. Pora była zbyt wczesna, by ci leniwi i tak żałośnie chwytający się każdej minuty snu ludzie zaczęli wychodzić na ulice, więc trudno było mu znaleźć punkt zaczepienia. Dostrzec można było jedynie kilka mało interesujących istot, pospiesznie drepczących w kierunku swoich miejsc pracy. Tej dziewczyny nigdzie nie mógł dostrzec – ale czego można było się spodziewać po nastolatce w tych czasach? Dziś osoby w jej wieku potrafiły spać nawet do południa. Demon uśmiechnął się pogardliwie. Ludzie. Śmieszne istoty.
Postanowił skierować się w stronę parku. Było to jedno z niewielu miejsc, które go dziś nie drażniło – przypominało mu ogród posiadłości Phantomhive. Cóż za urocze czasy.
Spacerując powoli dostrzegł na ławce oddalonej o kilkanaście metrów znajomą sylwetkę. Dziewczyna siedziała pochylona nad książką, jej twarz zasłaniały długie, ciemne włosy. Mimo to wiedział, kim jest. Spojrzał na zegarek – nie ma co, zaskoczyła go. Zaczął głośno nucić i niespiesznie ruszył w kierunku Aidii. Kiedy ją mijał, wzdrygnęła się i podniosła głowę, zaskoczona na dźwięk znajomego głosu.
- Dzień dobry. – Sebastian uśmiechnął się nieco złośliwie. Oczywiście, złośliwe uśmiechy nie są zbyt popularnymi środkami do zawierania ani tym bardziej rozwijania nowych znajomości, lecz demon miał to głęboko w poważaniu. Niestety, Róża już nie.
- Dzień dobry. – Odpowiedziała. W sumie, to równie dobrze mogła powiedzieć „spierdalaj dziadu”, bo ton był taki sam.
- Spotykam cię już drugi raz w tym tygodniu. Zapewne wypada nam się zapoznać. Jestem Sebastian Michaelis.
- Wiem. – Oznajmiła patrząc podejrzliwie na demona.
- Czy twoje imię jest tajemnicą?
Aidia normalnie uznałaby go za pedofila i uciekła do domu, ale ta osoba miała w sobie coś przyciągającego. No i ładnie pachniała. Co nie znaczyło, że Róża powinna być miła.
Ponieważ nie chciała też Sebastiana obrazić, a trudno było jej w danej chwili dłuższą wypowiedzią tego nie zrobić, powiedziała tylko „tak”.
Demon przez chwilę rozkoszował się ciszą, jaka nastąpiła po tym krótkim potwierdzeniu, po czym postanowił zaprzestać zabawiania się z nią. Przynajmniej na razie.
- Oziębła z ciebie osoba, Aidio Rose Carter.
Nie odpowiedziała. Po dłuższej chwili spojrzała na niego z ironicznym uśmiechem.
- O co chodzi? – Spytała.
Ciekawa osoba. Taka mała, drobna i krucha, że mógłby w tej chwili pocałunkiem wydusić z niej życie. Nie byłaby w stanie się bronić. A patrzyła, jakby drwiła z niego. Ludzie.

***

- Aidia, obudź się – zaśpiewał miękko Sebastian. Nie, nie znajdowali się w sypialni. Byli w McDonaldzie i Aidia właśnie zasnęła na stole. Po kilkukrotnym powtórzeniu czynności, co trochę jednak trwało, dziewczyna poderwała się, głośno wciągając powietrze.
- Ożesz – skomentowała – na długo odpłynęłam?
- Tylko na jakieś cztery godziny – oznajmił z serdecznym uśmiechem Sebastian – najwyraźniej za późno się położyłaś.
- Raczej za wcześnie wstałam – wymruczała Róża.
„Ludzie.” – pomyślał Sebastian.
Tymczasem do Róży dotarły wcześniejsze słowa Michaelisa.
- Przez cztery godziny spałam na stole? – zapytała spokojnie.
- Na to wygląda.
- Nie obudziłeś mnie?
- Właśnie to zrobiłem.
Róża jedynie obdarzyła towarzysza chłodnym spojrzeniem i zaczęła grzebać w kieszeniach w poszukiwaniu drobnych na kawę. Wciąż okropnie chciało jej się spać. Nic dziwnego, po trzech godzinach snu i pięciu następnych spędzonych z dziwnym nieznajomym, który w owym czasie udowadniał jej, że jest demonem. Naprawdę, nic dziwnego.
- Pańska kawa – beznamiętnie oznajmiła pulchna pracownica restauracji, stawiając na ich stoliku tacę z dużym espresso. Sebastian postawił kubek z napojem przed Aidią.
- Dla siebie nie wziąłeś?
Demon tylko uśmiechnął się pobłażliwie.
- Dzięki, ile ci wiszę?
- Pozwól, że cenę podam ci nieco później.
Carter odchrząknęła, wyjęła z pewnej zgrabnej skrytki zwanej kieszenią bluzy banknot dziesięciozłotowy i położyła przed demonem stwierdzając:
- reszty nie trzeba.
On zaś postanowił tego nie komentować i po prostu schował banknot do kieszeni. Jakby w ogóle go potrzebował.
- Właściwie, to od kiedy w McDonaldzie pracownicy donoszą jedzenie do stolika?
Uśmiech.
- Jeśli mnie poprosisz, od dzisiaj.
***
- Nadal nie powiedziałeś mi…
- Potrzebuję tylko twojego pozwolenia, a zdążę powiedzieć ci jeszcze wiele rzeczy – Sebastian postanowił obrać inną taktykę, onieśmielając Różę bliskością. Mówiąc to, przyparł ją do najbliższej ściany i pochylił się nad nią tak, że ich twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów.
Mimo to, pozwolił jej się wymknąć, gdy tylko spróbowała to zrobić.
- Zakładając, że będę słuchać. Dobranoc. – To powiedziawszy, zniknęła w bramie kamienicy.
Sebastian Michaelis jednak nawet w mroku zdołał dostrzec rumieniec na jej twarzy. Nareszcie satysfakcja.
Podniósł głowę, by zobaczyć, jak zapala się światło w jednym z okien, w którym zamajaczyła pewna znana mu sylwetka.