Dzisiejszy odcinek wyjątkowo długi i wyjątkowo zagmatwany, ale chyba tłumaczyłam już, jak będę pisać. Miałam natchnienie i przyznam, że mi się podoba, ale ocenę pozostawiam czytelnikom - trudno oceniać tekst, który ci się przejadł. Zresztą był inny, ale komputer znów poszedł do formatowania. Szkoda, ale ten chyba jest ciekawszy. Zapraszam do lektury.
***
Czas mijał nieubłaganie, jak to miał w swym zwyczaju. W końcu Aidia przyzwyczaiła się do stałego bycia napastowaną przez Sebastiana. Tak więc nawet, gdy w dniu zakończenia roku szkolnego przyjechał po nią i jak gdyby nigdy nic pochwalił za poprawienie ocen studiując jej świadectwo, nie wytrąciło jej to z równowagi. Przynajmniej niezbyt mocno. A jednak nie warto kręcić głową nad naiwnością Różyczki. Wielokrotnie próbowała odkryć motywy zainteresowania demona jej osobą, nieraz też poruszała ten temat w ich rozmowach. Ponieważ nigdy nie pytała wprost, Sebastian zawsze zgrabnie sprowadzał rozmowę na inny tor, za każdym razem uśmiechając się pobłażliwie. Po dwóch miesiącach dziewczyna skapitulowała tłumacząc sobie, że jeśli ma tego później pożałować, i tak jest to nieuniknione. Prawda była jednak taka, że przywiązała się do niego i zwykła słabość powoli usypiała jej czujność.
Sebastianowi tymczasem wielką radość…cóż, może raczej satysfakcję sprawiało obserwowanie jej. Był zaintrygowany nową zabawką i bawiło go patrzenie, jak bardzo przywiązuje się do niego, jak czerwieni się, kiedy ten się zbliży…bawiła go każda oznaka jakichkolwiek uczuć z jej strony. A trzeba przyznać, że była ciekawszym obiektem do obserwacji, niż Ciel. Demon nie zapominał, do czego dąży, ale finał gry nie byłby tak wspaniały, gdyby nie słodki okres oczekiwania.
***
- Aidio, powinnaś wstawać.
Dziewczyna mruknęła coś i przewróciła się na drugi bok. Sebastian nachylił się nad nią, delikatnie odgarnął jej włosy i z twarzą zawisłą o milimetry od niej szepnął:
- Kochanie…czas wstać, już dałem ci odespać po wczorajszym.
Róża natychmiast zerwała się z łóżka.
- SŁUCHAM?!
- Za pozwoleniem, moja dykcja jest…
- CO TO MIAŁO ZNACZYĆ?! „KOCHANIE”?!
Demon uśmiechnął się.
- To nieistotne. Wstałaś, prawda?
***
- W tak krótkim czasie świat zaskakująco się zmienił. Naprawdę, trudno orzec, czy koniecznie na lepsze…żeby to coś w sklepach nazywać herbatą…
Aidia otworzyła usta, żeby przypomnieć parzącemu zdobytą skądś „dobrą” herbatę Sebastianowi, iż jako demon nie może czuć smaku jakiegokolwiek napoju, jednak opanowała się. Ten spojrzał na nią przelotnie i mówił dalej.
- Kłamstwo obecne jest nawet w zwykłych pudełkach z herbatą. Zdumiewające, jak można tę niewprawną kombinację nazwać Earl Grey’em…
Dziewczyna znów otworzyła usta, żeby przypomnieć mu, że się powtórzył, ale opanowała się.
- Zakłamanie wyczuwam nawet w twoim milczeniu, bo wyraźnie chcesz coś powiedzieć, a jednak już od czterdziestu trzech minut i trzydziestu ośmiu sekund milczysz. Winny jestem ci gratulacje, bo rzadko pozbawiasz mnie przyjemności słuchania twego głosu na tak długo.
Aidia już chciała się odgryźć, jednak znów się opanowała. Demon odwrócił się, żeby nalać wrzątku do imbryka – dziewczyna nie widziała więc jego uśmiechu.
- Albo pragniesz sprowokować u mnie jakieś działania poprzez zmuszenie mnie do odczytywania swych niewyrażonych życzeń, albo jesteś obrażona, bo coś cię trapi i zrzucasz odpowiedzialność za to na mnie. A ponieważ nie widzę powodu, dla którego miałabyś być obrażona…
- Nie lubię Earl Grey’a! – stwierdziła szybko Róża.
- Ach, nie piłaś nigdy prawdziwego Earl Greya. – Sebastian, nie ukrywając zadowolenia, podsunął dziewczynie filiżankę z napojem.
Dziewczyna wahała się przez chwilę, ale w końcu chwyciła ją. Sebastian usiadł naprzeciwko.
- Więc, o co chodzi tym razem?
- Nie zaczynamy zdania od „więc”. – Warknęła Aidia.
- Wydaje mi się, że nie o poprawność gramatyczną mojej wypowiedzi spytałem.
Róża przez chwilę milczała. W końcu postawiła filiżankę z hukiem i wstała.
- Co miał oznaczać ten tekst dziś rano?! I co ty w ogóle robiłeś u mnie o tej porze?
- Byłem tu całą noc.
Dziewczyna pobladła.
- Ale…w nocy…gdzie?
- Cóż za niemądre pytanie. Z tobą, oczywiście.
Aidia jęknęła i oparła się o ścianę. Na twarzy Sebastiana wykwitł uśmiech sadysty znęcającego się nad bezbronną ofiarą.
- Sebastian…żartujesz sobie?
- Nie rozumiem, gdzie widzisz tu miejsce dla żartów.
Nastała chwila pełnej oczekiwania ciszy. Właściwie to Aidia oczekiwała, rozpaczliwie wyszukując w swej pamięci jakichś wspomnień z wczorajszego wieczoru. Sebastian…w sumie to trudno powiedzieć, co robił, bo jego postawa jakoś się nie zmieniła. W końcu podszedł do dziewczyny, objął ją delikatnie i cicho powiedział:
- Jeśli następnym razem wrócisz o tej porze i w takim stanie, to twoja siostra będzie trzymać twoje włosy nad muszla klozetową, poić cię rumiankiem i usypiać. Tylko, że ona nie będzie taka uprzejma z rana.
- SEBASTIAN!
- Nic się nie wydarzyło. Zresztą raczej byś pamiętała. – Tutaj uśmiechnął przebiegle.
- JA MAM SZESNAŚCIE LAT!
Demon puścił ją.
- Więc pamiętaj o tym następnym razem, kiedy będziesz chciała sobie poimprezować.
Wkrótce Aidia już nawet zaniechała buntów i oświadczeń, jakoby Michaelis nie miał prawa jej tak pilnować. Ponadto polubiła Earl Grey’a. Jednak to chyba nieistotne. Istotne jest to, że Aidia bez nadzoru nie poszła już na żaden koncert ani nawet domówkę. Ponieważ nadzór ów stanowił Sebastian, dziewczyna wolała na wszelki wypadek wyrzec się tych przyjemności. Mimo to nie miała powodów, by narzekać na nudę…
Sebastian, prowadzony po trosze brakiem pomysłów na to, co mógłby ze sobą zrobić, kiedy nie ma co robić, oraz po trosze sam-nie-wiedział-czym kupił sobie dom. O źródło funduszy Aidia wolała nie pytać, co do innych – cóż, jeśli przystojny, charyzmatyczny i dobrze ubrany młody mężczyzna nie budził w nich zaufania, budziły je same pieniądze i nikt nie odczuwał potrzeby, by nie iść w ślady panny Carter w tej kwestii.
Nie był to zwyczajny dom. Dość spora posiadłość z parkiem była niegdysiejszą letnią rezydencją pewnego bogatego małżeństwa. Późniejsi spadkobiercy owego cuda rozjechali się po świecie od lat nie raczyli zerknąć nawet na rozpadający się dom, odmawiali też udostępnienia go zwiedzającym. Kiedy ostatni właściciel zaczął popadać w długi, przypomniał sobie o opuszczonej posiadłości i sprzedał ją pierwszej chętnej osobie, później z resztą wyśmiewając jej naiwność. Michaelis jednak nie był naiwny. Trzeba rzec, że raczej piekielnie sprytny. Bo jakimś cudem niewiele później rozpadająca się rezydencja wróciła do dawnej świetności.
Kiedy Aidia po raz pierwszy odwiedziła Sebastiana, o mało nie zemdlała. O mało, bo omdlenie z pewnością przeszkodziłoby jej w radosnym obiegnięciu wszystkich pomieszczeń i wybraniu sobie pokoju. Na szczęście Sebastian postanowił zignorować tę śmiałość zanim jeszcze miała miejsce – w końcu sam ją przewidział. Ciekawie będzie mieszkało się z nią na jego prawach, nawet na krótko.
Początkowo dziewczyna jedynie odwiedzała Sebastiana tak jak wcześniej on ją, aż raz zasiedziała się do późna. Wówczas Sebastian z chytrym uśmieszkiem odmówił zarówno odwożenia jej, jak i wypuszczenia samej o tej porze, przypominając o ilości pokoi i tym jednym, przywłaszczonym przez nią. Wtedy pierwszy raz została u niego na noc, później powtórzyło się to kilka razy, gdyż Sebastian postanowił skracać jej godzinę policyjną nie zważając na jakiekolwiek oznaki zażenowania czy protesty. W końcu dom Michaelisa stał się jej środowiskiem naturalnym. Nawet i jego samego nieśmiało nazywała przyjacielem, co wywołało u niego ironiczny uśmieszek – jedyna osoba, która zrobiła to przed nią, od dawna nie żyła. Aidia pokochała klimat posiadłości i godzinami potrafiła wysiadywać w ogrodzie lub biegać po nim z aparatem, najczęściej za właścicielem domu, kiedy tylko się pojawił. Oczywiście pojawiał się często – Aidia była nie tyle jego „przyjaciółką” czy gościem, co zabawką, obiektem obserwacji. Wciąż bawiło go przekomarzanie się z nią i jej reakcje, często zupełnie niespodziewane, dlatego lubił mieć ją przy sobie, choć może to zabrzmieć nieco sentymentalnie.
Pewnego wieczoru, po całodziennym upale rozpętała się burza. Trwała do późna, co utrudniało Róży sen, więc usiadła na szerokim parapecie i przyglądała się tej apokalipsie z bezpiecznego kąta. Nie miała w sumie pewności co do tego bezpieczeństwa, ale mało ją to obchodziło. Nie bała się burzy i zawsze szczerze wyśmiewała tych kulących się ze strachu. Gdy była młodsza, często prowokacyjnie wybiegała w ulewę i śmiała się z każdego grzmienia, co jej opiekunów przyprawiało o palpitacje.
Zagrzmiało. Aidia oparła głowę o szybę i z fascynacją obserwowała niemalże wściekłą ulewę.
- Znów nie śpisz.
Prawie podskoczyła.
- Dlaczego wchodzisz bez pukania?!
- Pukałem.
- Wcale nie, niczego nie słyszałam.
- Zasłuchana w swoich myślach?
- Co tu robisz? – Warknęła, zwracając Sebastiana w stronę prozaicznej rzeczywistości.
- Chciałem sprawdzić, czy ta pogoda cię nie niepokoi.
- Nie niepokoi. Wyjdź. – Róża czuła się przyłapana – oto obiekt jej rozmyślań pojawił się tu na jawie.
Zaśmiał się i usiadł obok.
- Zapominasz się. Pamiętaj, że jesteś tu gościem.
- Więc chyba mam prawo do prywatności?!
- Nie odbieram ci go. Tylko że ja, jako twój gospodarz, mam obowiązek towarzyszyć ci i pilnować, byś się nie nudziła.
- Aha.
- Gorzko zabrzmiało to „aha”. Jakbyś zawarła w nim jakieś zarzuty.
- Może źle wykonujesz swój obowiązek?
Uśmiechnął się i dziewczyna pożałowała swoich słów. Ten uśmiech nie wróżył niczego dobrego.
- Mogę sprawić…żebyś się nie nudziła. – wyszeptał zbliżając swoja twarz do niej. Ręce oparł o ścianę za nią odcinając Róży drogę ucieczki. Poczuła, że jest jej gorąco.
- Więc przyszedłeś, żeby…
- Nie zaczyna się zdania od „więc”.
- Sebastian!
- Tak.
- Ty podły...
- W końcu… - palcami jednej ręki delikatnie przeczesał jej włosy – jestem demonem.
Spuściła wzrok.
- Ale wiem, że nie krzywdzę cię tym w żaden sposób. Widziałem twoje spojrzenia.
- Idiota!
Aidia była już zupełnie rozdarta. Fakt, Sebastian miał…dziwne poczucie humoru i często zabawiał się jej kosztem, ale nigdy nie zaszło to za daleko. Zawsze, mimo zdradzieckich rumieńców na twarzy, których nie mogła w żaden sposób powstrzymać, wiedziała, że demon robi sobie żarty. Bała się przyznać sama przed sobą, że zaczynało ją to ranić. Miała bolesną świadomość, że przez niego czuje coś dziwnego, że samo jego pojawienie się zaczyna wywoływać u niej nieznane wcześniej reakcje. Czuła się uzależniona, ale wmawiała sobie, że po prostu przeżywa młodzieńczy, złudny zachwyt, bo Sebastian jest starszy, przystojny, i…cóż, nazwijmy to utalentowaniem. W dodatku był demonem, co już zupełnie było abstrakcyjne. Do dwuznacznych sytuacji doprowadzał często, ale nigdy jeszcze nie czuła, ze jest tak blisko.
- Kogo nazywasz idiotą?
- Widzisz tu jeszcze kogoś?
- Aidia, boisz się mnie?
- Dlaczego niby miałabym…
- Więc spójrz na mnie.
- Nie.
- Boisz się.
- Nie!
- Syndrom wyparcia?
- Przestań się ze mną bawić! – wrzasnęła dziewczyna próbując odepchnąć demona od siebie.
Zaśmiał się, a Aidię przeszedł dreszcz.
- Teraz to mówisz? Co robiliśmy przez cały czas, jeśli się nie bawiliśmy? Czym była nasza znajomość, jeśli nie grą? Wiesz, spróbuj czasem odpuścić. Życie… -
Zagrzmiało i błyskawica rozświetliła pokój.
- Jest grą. – W tym momencie Aidia faktycznie odpuściła. Ustami wpiła się w jego wargi i wsunęła rękę w czarne włosy. Jeśli to gra, nie ma nic do stracenia, prawda? Nie będzie napięcia, dziwnego zachowania. Nie ma zobowiązań. To tylko gra. A Róża ma prawo ulec pokusie, gdy on jest tak blisko. Sebastian pogłębił pocałunek. Trwali tak przez dłuższą chwilę, aż Michaelis delikatnie oderwał się od dziewczyny. Jej szeroko otwarte oczy błyszczały, niemalże rozpaczliwie starała się uspokoić oddech.
- Wybacz. – Rzekł Michaelis. – Ale chyba mamy gościa.
Udało ci się idealnie wpasować się w mój dzisiejszy, zryty humor. I jeszcze w tle leciała "Aida".
OdpowiedzUsuńTo było trochę absurdalne. A atmosfera jak dla mnie była jakaś chora. Czysta perfekcja :3 Tak, jestem skrzywiona psychicznie, wiem.
Więc chcę więcej i częściej. No, i aby tradycji stało się za dość jestem zachwycona, a jakżeby inaczej :3
Jeśli coś powyżej nie ma sensu, to przepraszam. Opera i książki psychologiczne to nie jest dobre połączenie.
Opera i książki psychologiczne to zajebiste połączenie! No.
OdpowiedzUsuńCóż, zawsze chciałam iść pod abstrakcję. Cieszę się, jeśli to coś ma jakąkolwiek atmosferę, nawet i chorą. Dziękuję za komentarz, bo po tym odcinku zastanawiałam się po trosze, czy nie przegięłam. Ale myślę, że idę w dobrą stronę. Postaram się już nie wpadać w drugą skrajność, bo zaczynało się to podobnie, jak "Fanaama". Pisanie tego "na poważnie" jest trudniejsze, ale podoba mi się.
Tak, tak, to moje też nie ma sensu...
Ma sens, ma. Przynajmniej tak mi się wydaje.
OdpowiedzUsuńTeż kiedyś pisałam coś w tym stylu. W sensie, że zaczynało się jak komedia, potem przechodziło w całkiem poważne coś, a potem znowu komedia. Tyle że pisałam to długo, zebrało się z 80 stron. A pomiędzy komedią pierwszą, drugą była bardzo duża przepaść, także w ilości błędów ortograficznych.
A atmosferę ma wszystko, choćby badziewną. A w tym rozdziale była naprawdę ciekawa.
A co do przegięcia - może było jakieś maleńkie. Ale ja tam nie myślę logicznie (bo po co?), więc nie mnie to oceniać ^^.
Jak już wspominałam, to opowiadanie jest moim workiem treningowym. Wyżywając się na nim uczę się i szlifuję styl, itd., itp., więc chyba jakieś drobne usprawiedliwienie na swój absurd mam. Wszem i wobec wiecznie ogłaszam, że nie warto tworzyć nic na poważnie czy też nazywać tego "książką" (patrz: zadufane w sobie trzynastolatki), póki nie ma się nic do przekazania, a osoba w moim wieku raczej zbyt wiele do przekazania nie ma. W ogóle to senny dziś dzień, nie sądzisz?
OdpowiedzUsuńAle absurd jest fajny. Przynajmniej dla mnie. Ja też bym szlifowała właśnie warsztat, ale szok! jestem na to za leniwa. A moja genialna książka fantasy stoi w miejscu, a jej bohaterowie jadą. Od ponad dwóch lat.
OdpowiedzUsuńMój dzień nie jest senny, mam małego kota z ADHD. Lubi on podgryzać także cudze ręce, czy nosy. Najlepiej mój.
Mój kot nawet będąc mały był aspołeczny, teraz zresztą też jest. Ale gryźć lubi.
OdpowiedzUsuńHiehiee, książka *o*
dajmidajmidajmiależeśsięwkopała!
Hmm... nie napisałam jeszcze ani jednego zdania? XD
OdpowiedzUsuńTeż bym chciała, żeby mój kot był aspołeczny. On jest aż za bardzo społeczny.
Tiaaa...jeśli życzysz sobie łazić z rozciętą...właściwie rozdartą kocim pazurem wargą, sprzątać zwrócone zwłoki myszy i być gryziona za każdym dotknięciem, nie polemizuję. Ale podobno ma taką osobowość, jak jego pani. Nawet pasuje, z tym, że ja nie przynoszę martwych myszy. Ani tym bardziej żywych.
OdpowiedzUsuńNienienie, jestem żądna cudzej twórczości :>
Poczytaj se blogaski $Łit Ałtoreczek, przejdzie ci.
OdpowiedzUsuńMój kot próbował zjeść drugiego kota, trzecie maltretował (pomimo, że ten był od niego około pięć razy większy), bernardyna śmiertelnie wystraszył. I jak śpię żre mój łokieć, włosy lub nos.
Mój też tak robił, jak był mniejszy...ale z jaką zawziętością! I ciągle gryzą go inne koty. Ale cóż, jego teren.
OdpowiedzUsuńAleż z chęcią poczytam, wszakże są one źródłem radości wszelakiej.
I psychoz. I czasami naprawdę ciekawych pomysłów.
OdpowiedzUsuńFanaa, przez ciebie mam ochotę też coś napisać na poważnie. Już kiedyś próbowałam parę razy, ale mi nie wyszło.
OdpowiedzUsuńKsiążki też już próbowałam tworzyć. Co do efektu... Wyszło mi tak samo jak z "pisaniem na poważnie".
Wracając do tematu: Fanaa, nie rozumiem czemu ta notka miałaby być "dziwna". Ona jest po prostu inna niż pozostałe. I bardzo dobrze, trochę odmiany przyda się każdemu :D
A klimacik był... Nosz kurde :D
Naprawdę mam ochotę napisać coś na serio :D
Polonista kiedyś mi powtarzał,że trzymanie się tematu nie jest moją mocną stroną.
Niemniej mam nadzieję, że z mojego komentarza udało ci się wywnioskować, że mi się podobało.
Przez chwilę miałam wrażenie, że ma wydźwięk "ja pierdolę, napiszę coś i pokażę, jak to się robi". Jestem dość wrażliwa na punkcie swoich tworów, zwłaszcza, jeśli piszę coś na poważnie.
OdpowiedzUsuńJeeeny, to nie jest oryginalne "Bokusatsu Tenshi Dokuro-chan", tego się słuchać nie da...jeszcze bardziej, niż oryginału...
Ekhem...wracając do tematu, dziękuję. Miło słyszeć, że cos mi, choć w części, wyszło. I jak najbardziej zachęcam do pisania "na poważnie", trza się rozwijać!
Możesz być pewna, że nie chciałam, żeby mój komentarz miał taki wydźwięk. Po prostu stwierdziłam, że pisanie 'na poważnie' też może być fajne i twórcze :D
OdpowiedzUsuńMyślę, że spróbuję sklecić cokolwiek właśnie 'na poważnie', a jak mi nie wyjdzie to najwyżej nie opublikuję tego na szerszą skalę ;)
Się też zgłaszam. Pisanie na poważnie na pewno nie jest moja mocną stroną. Przypomina mi się opowiadanie na konkurs szkolny, i to, jak przez następne dwa tygodnie łaziłam i pytałam wszystkich wokół, jak taki gniot wygrał? Bo się nie oszukuję, to był gniot pisany tylko dlatego, ze pani kazała.
OdpowiedzUsuńAle komedię piszę spoko. Przynajmniej moim zdaniem :3 I nie martwcie się, piszecie dużo lepiej ode mnie.
Nix (nie chce mi się za każdym razem pisać "Sphinix", to grozi literówką), ale pierdolisz! Każdy ma swój styl, na pewnym etapie nie ma już porównań.
OdpowiedzUsuńKasiu, jeśli nie udostępnisz na szerszą skalę, to chociaż w naszym Kole Wzajemnej Adoracji.
Czekam na wasze dzieła :3
Ja też nie lubię być ograniczana i często na odwal się i o pierwszej w nocy pisałam wypracowanie, a potem polonistka zachwycona stawiała mi szóstkę. A ja dostawałam ataku śmiechu, bo oddając pracę lamentowałam, że tym razem przegięłam i będzie jedynka. Najwyraźniej moja dawna szkoła nie przywykła do kreatywności.
Ale takie pisanie nie musi kojarzyć się z obowiązkiem - często "do szuflady" pisałam poważniejsze twory (na szczęście zostały unicestwione wraz z formatowaniem) i nigdy nie kojarzyło mi się to ze szkołą, to dwie różne sprawy. Z tym, że przez te idee osobiście mam przerąbane, bo już abstrahując od faktu, że pisząc rozprawkę oddaję felieton, nie brałam udziału w żadnym konkursie, bo tematy zawsze wydawały mi się nudne. Jeśli już musiałam coś napisać, to na odwal się, więc rzadko coś wygrywałam. Nienawidzę się ograniczać.
Przez analizę bloga o Dramione zaczęłam pisać taki twór. Ciekawe, czy wyjdzie mi więcej niż te parę linijek, które mam w chwili obecnej. Cóż... W tej chwili oglądam Harrego Potera w celu lepszego zrozumienia bohaterów potrzebnych mi do mojej pisaniny.
OdpowiedzUsuńNie martwcie się, udostępnię ten przejaw grafomanii naszemu Kołu Wzajemnej Adoracji.
Chociaż może to właściwie jest powód do zmartwień, zależy jak mi ten twór wyjdzie.
Ja jakieś dwa, może trzy, lata temu miałam manię na punkcie powieści i sama chciałam jakąś stworzyć. Przez co praktycznie co chwila zaczynałam coś pisać. Zwykle nabazgrałam stronę lub dwie, stwierdziłam, że taki idiotyzm mogłoby co najwyżej Bravo opublikować i ze wstrętem chowałam kartkę w czeluściach mego biurka. Wyrzucić nie chciałam, z jednej strony mając nadzieję, że kiedyś rozwinę pomysł i będzie znośny, a z drugiej bałam się, że ktoś przypadkiem zerknie na tą kartkę paląc w piecu, przeczyta i będę skończona.
Nie wiem dlaczego, tak wtedy sobie myślałam.
Najdłuższe co kiedykolwiek napisałam miało z dziesięć kartek A5 zapisanych ręcznie. Poza tym owo "coś" istniało, możliwe że nadal istnieje gdzieś w otchłaniach którejś z szuflad, przynajmniej w trzech wersjach. Ostatnio chciałam nawet ponownie to przejrzeć, ale nie chce mi się tego szukać.
Trzymam kciuki, na pewno wyjdzie świetnie :)
OdpowiedzUsuńA w celu głębszego zrozumienia bohaterów polecam czytanie książek, oglądanie filmu bardziej narzuca Ci konkretny model danej postaci, podczas, gdy w książce interpretacja jest dowolna. Ale to raczej wiesz.
Cóż...czytając swoje stare opowiadanie (opublikowane...) miałam ochotę oblać się kwasem. Ponieważ jednak kwasu nie posiadam, staram się zrehabilitować...chociaż nie mam pewności, czy idę w dobrą stronę. W każdym razie uważam, że osoba, która ma potencjał, powinna pisać jak najwięcej, nawet, jeśli na początku słabo jej idzie. Jeśli więc na daną chwilę coś nam nie wychodzi (patrz: wszystko, co napisałam), to znak, że trzeba pisać jeszcze więcej, to naprawdę szlifuje.
Nie mów mi, że wyjdzie świetnie, bo nie możesz być tego pewna. A je jestem tak łasa na pochlebstwa, że zbyt duża ich ilość sprawia, że staję się za bardzo pewna siebie i nie widzę własnych, czasem głupkowatych, błędów.
OdpowiedzUsuńLepiej mi wmawiać, że to nie dla mnie - wtedy na jakiś czas nastawię się anty wszystkiemu i wszystkim, ale zbiorę się w sobie i będę się starała pokazać, na co mnie stać.
"Ivo - skrócona instrukcja obsługi."
Co do książek, to tak, wiem, z serii o Harrym ominęłam chyba tylko pierwszą część, ale nie chce mi się teraz do nich wracać. Nie biorę tego opowiadania tak strasznie na serio, nawet jeśli trochę przerobię postaciom charaktery to nic się nie stanie, więc film mi wystarczy.
W sumie traktowałam go bardziej jako przypomnienie, przy okazji skupiając się, nie oszukujmy się, jedynie na Draconie.
Jak ja go uwielbiam... Tchórzliwy, arogancki, egoista... Ach, marzenie.
No ale dobra, nie skupiajmy się na moich fetyszach.
Ja żadnego opowiadania nie opublikowałam, nie licząc bloga, chyba, że liczyć szkolno-gazetkowe twory pod presją pisane na święta (coś w rodzaju "Co spotkało św. Mikołaja w drodze z prezentami" czy "Wielkanocne przeżycia pisanki". Tak, rzeczywiście, moje szczytowe osiągnięcia.)
Proszę cię, nie zakładaj, że na daną chwilę nic ci nie wychodzi. Oczywiście, nikt od początku nie pisze po mistrzowsku, ale ja osobiście uważam, że to co teraz tworzę, jest całkiem zdatne do czytania, przynajmniej momentami. Na przykład w moim tworze, przy niektórych, zapomnianych dawno notkach, płaczę ze śmiechu sama nie wiedząc, skąd mi się kiedyś takie pomysły brały, ale inne, chociażby ta poprzednia, są totalną porażką. Tak samo na twoich blogach. Ta notka powyżej strasznie mi się podoba, bo ma taki klimacik, że tylko przewijałam niżej i niżej, w ogóle nie zwracając uwagi na otoczenie, a jak się skończyła to w wielkim szoku powróciłam do rzeczywistości, stwierdzając tylko "Łał."
Nie jesteśmy wszystkie idealne, to na pewno, ale zakładanie, że wszystko co piszemy jest beznadziejne zalatuje mi pesymizmem, a takiego rozumowania nie trawię. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej - ja tak zawsze rozumuję.
Macie na mnie zły wpływ, zmuszacie mnie do częstego myślenia.
OdpowiedzUsuńPoza tym, Fanaa, zaginasz czasoprzestrzeń :D Na moim komputerze jest godzina 1:40, dnia drugiego sierpnia, a tutaj po 16, pierwszego sierpnia. :D
Też tak sądzę! Widzisz, dzięki tej stronie będę wiecznie młoda. Ha!
OdpowiedzUsuńOoooj, przeczytałam to i zrobiło mi się cholernie miło, dziękuję Ci za motywację :)
Jeśli ma Ci to pomóc: TO NIE DLA CIEBIE RZALOO, POZOSTAŃ PRZY KOMEDII, BO TYLKO DO TEGO SIĘ NADAJESZ I NIE JESTEŚ W STANIE UDOWODNIĆ, ŻE JEST INACZEJ. Powodzenia!
Aż mnie ścięło i nie wiem co napisać XD
OdpowiedzUsuńPotrzebowała motywacji, nie?
OdpowiedzUsuńKażdy potrzebuje motywacji. Na przykład, jeśli na mnie nikt nie wrzeszczy, jest małe prawdopodobieństwo, że zrobię cokolwiek.
OdpowiedzUsuńJa tam sama na siebie wrzeszczę :3
OdpowiedzUsuńTaa... Na serio mi się to podoba. Mam już obmyślone kluczowe sceny, nie mam tylko pomysłu, co ma być przed nimi... Ach...
OdpowiedzUsuńZobaczycie, że to napiszę! >.<
Też tak mam w jednym opowiadaniu. Ale wątpię, czy to napiszę, zabrałam się z a co innego. Nie powiem co :3
OdpowiedzUsuńJak możesz mieć przed nami jakiekolwiek tajemnice?! No wiesz co...
OdpowiedzUsuńNooo, jakoś mogę ^^
OdpowiedzUsuńKiedy my otwieramy się przed Tobą...ach, to bolesne. Chociaż w sumie to nie bardzo.
OdpowiedzUsuńZnam to, znam, sama już zaplanowałam zakończenie tego powyżej i parę "scen kluczowych"...ale na wypełnienie przestrzeni też mam sporo pomysłów. Nix, NIE MA UKRYWANIA, jak wszyscy to wszyscy!
Będę się szkolić na mistrzynię kiczowatych horrorów. Chcę sprawdzić, czy pozwolą mi zamieścić je w gazetce. Ale jak myślę o tym, co udało mi się im wcisnąć w tamtym roku...
OdpowiedzUsuńDzięki Tobie zaczęłam się zastanawiać, czy nie szykować się na podbój gazetki w nowej szkole...ale uczęszczać będę do placówki humanistycznej, więc raczej wyróżniać się bardzo nie będę.
OdpowiedzUsuńFajnie, że coś wciskałaś, mnie w gimnazjum zmuszono do objęcia patronatu nad częścią wizualną nie pozwalając pisać. Nietrudno się domyślić, że wkrótce potem gazetka upadła. Nie przeze mnie.
Ha, ja będę głównym grafikiem!
OdpowiedzUsuńUdało mi się nawet wygrać z koleżanką konkurs na tomik z opowiadaniami. Trzy opowiadania, jedno moje, jedno jej i wspólne. Wszystkie, co do jednego, były beznadziejne.
Aż mam ochotę te swoje opublikować. To byłaby masakra :3
Chcęchcęchcęchcęchcęęęęęęęę, co to ma być, mam się sama ośmieszać?! Z jakiej racji ja opublikowałam coś na poważnie, Kasia też, choć mało, a Ty nie? Nie ma tak dobrze. W końcu lubimy masakrę.
OdpowiedzUsuńTyle że to jest masakra fabularna... Fakt uśmiercenia wszystkich bohaterów się nie liczy.
OdpowiedzUsuńA poza tym, nie ośmieszyłaś się.
OdpowiedzUsuńKsszz, czekaj, aż ktoś z mojego otoczenia to dorwie. Auć.
OdpowiedzUsuńW wielu znanych dziełach uśmierceni są wszyscy lub większość - "Ptaki Ciernistych Krzewów", "Wichrowe Wzgórza", "Harry Potter i Insygnia Śmierci"... nie pamiętam, gdzie jeszcze, ale z pewnością w wielu innych też! Co do tego, co się jednak liczy - a proszę, moje wszystkie "dzieła" to masakra fabularna...
Twoja masakra jest lepsza od mojej, zaufaj mi. A uśmiercenie bohaterów było głównym i jedynym celem, jaki przyświecał mi podczas pisania.
OdpowiedzUsuńMoje otoczenie nie pofatygowało się, żeby to przeczytać. Postarałam się, by ich zniechęcić.
Ja się pofatyguję ! Daaaj
OdpowiedzUsuńTeż chcęęęęęęęęę!! Będę się przy tym upierać.
OdpowiedzUsuńJa tu nawet założyłam nowego bloga dla tego dziwnego czegoś, co się dzisiaj fragmentarycznie w tworze pojawiło, a ty nawet jednego opowiadania NAM nie pokażesz...?
Opublikowałam na blogu. Cieszcie się.
OdpowiedzUsuńA ja to właśnie czytam! Aahahahaa <<- cieszę się!
OdpowiedzUsuń